Światem rządzi miłość, My wolimy piłkę…
Powyższy tytuł, który pozwoliłem sobie troszeczkę zmienić, doskonale odzwierciedla postawę chłopców podczas ostatniego turnieju, zorganizowanego w ramach ligi Orlika Młodszego. Oni kochają piłkę, ponieważ mimo wszystko stawili się tego dnia, aby grać i wygrywać. Chłopcy mimo wielu problemów, zagrali wspaniale.
W niedzielę 24.09.2017 wystartowaliśmy w rozgrywkach ligowych. Patrząc przez pryzmat problemów, jakie się pojawiły po drodze, mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że było super dobrze. Pierwsze problemy pojawiły się już kilka dni wcześniej. Cały tydzień po prostu lało jak z cebra. Wraz z rodzicami obserwowaliśmy pogodę do samego końca, nie wiedząc czy w ogóle przestanie padać. Lało poniedziałek, lało wtorek i tak do soboty. Każda strona internetowa pokazywała inną pogodę. Jedna, że dalej leje, druga że będzie zimno, a jeszcze inna, że będzie 17 stopni i słońce. Będziesz tu mądry człowieku?
W niedziele dopiero jak wstaliśmy o 7.30 rano, mogliśmy zobaczyć jaka jest prawda i podjąć decyzję co robimy. Niestety pogoda była powodem dalszych naszych kłopotów, a mianowicie pojechaliśmy na mecze o jednego zawodnika za mało. Przy takim, jak się później okazało, intensywnym turnieju, nie mogliśmy stworzyć sobie takich warunków, aby wygrywać wszystko.
Jak zwykle to bywa, turniej zorganizowany przez MZPN wyglądał marnie. Mieliśmy grać na dwóch boiskach i tak też było, ale niestety były one bardzo oddalone od siebie, co utrudniało komunikację. Sędziowie mieli rozpisane mecze, ale przez brak komunikacji, w zasadzie jedynym planem rozgrywek był chaos. Tak więc nie dość, że graliśmy jednego mniej to jeszcze 4 mecze pod rząd. Zważywszy na to, że każdy mecz trwał 20 minut, to wszyscy nawet Ci co są bardziej humanistami niż matematykami są w stanie policzyć, że na takie małe organizmy to stanowczo za dużo.
Pierwszy mecz rozegraliśmy z drużyną SMS i skończył się naszą wygrana 4-0. Drużyna przeciwna nie miała nic do powiedzenia. Jedyne co mogła powiedzieć, to dziękuję za mecz i powiedzieć naszym chłopcom „dobrze grałeś”. Chłopcy w pierwszym meczu wspaniale wykonywali zadania, jakie im powierzyłem. Kacper trzymał obronę, Marcyś i Antek wspaniale konstruowali akcje bokami. Szymon dobrze radził sobie w środku pola, no i nawet Igor nie odkładał nogi. Szymon Gaweł, który tego dnia stanął w bramce, bronił niczym Genzo Wakabayashi z bajki „ Kapitan Jastrząb”, gdzie bramkarz różnymi akrobatycznymi skokami bronił swojej bramki. Taka postawa musiała skończyć się tylko jednym, oczywiście wygraną dla Krakusa.
Drugi mecz rozegraliśmy z gospodarzem tego turnieju – AP Diament. W tym meczu również przeciwnik nie miał najmniejszych szans. Wygraliśmy pewnie 4-1. Kolejny mecz, w którym wyprowadzaliśmy akcje, które kończyły się bramkami dla Krakusa. Oba mecze tak naprawdę toczyły się na połowie przeciwnika. To oczywiście kosztowało nas wiele wysiłku. Graliśmy już 40 minut z 2 minutową przerwą na uzupełnienie wody, cukru itd… Po tym meczu znowu dwie minuty przerwy i kolejne starcie. Tym razem AP Grzegórzki Kraków. Przegraliśmy ten mecz wysoko, bo aż 6-1.
Przyczyn jest kilka. Pierwsza to przede wszystkim zmęczenie!! Nawet nasi pożal się Boże, zawodnicy ekstraklasy nie są w stanie tyle biegać w meczach ligowych. Druga przyczyna, to oczywiście ilość zawodników. Nie da się grać o jednego mniej i cały czas wygrywać. Były jeszcze jeden powód i to dla mnie w tym przypadku najważniejszy. Straciliśmy dwie bramki i chcieliśmy za szybko je odrobić, czego efektem były dalsze stracone bramki. Przestaliśmy pilnować swoich pozycji. Wychodziliśmy z atakiem nie zabezpieczając tyłów. Pogubiliśmy się całkowicie, a każda kolejna bramka powodowała u nas nerwowość i zniechęcenie. Tak czy inaczej, mimo wszystko graliśmy i walczyliśmy do końca.
Ostatni mecz rozegraliśmy znowu bez chwili przerwy, a naprzeciwko nas stanęła drużyna Victorii Kobierzyn. Ten mecz graliśmy już zmordowani fizycznie, ale i tu chłopcy mimo przegranej pokazali charakter do gry. Przegraliśmy tylko 3-1, ale z całą odpowiedzialnością muszę powiedzieć, że wstydu nie ma. Chłopcy wytrzymali trudy tego turnieju bezapelacyjnie. Muszą tylko nauczyć się przegrywać, ponieważ po meczu nerwy im nie wytrzymały i była złość, płacz itd… Kończąc tą relację, odkryłem jeszcze jedną przyczynę naszych dwóch przegranych meczy. Na ostatnie dwa mecze pojawił się tata Kacpra. Do momentu, kiedy Go nie było to wygrywaliśmy. Używając terminologii piłkarskiej, ktoś tu ma jeża :-). Bardzo dziękuję za przyjazd, za poświęcony czas, za doping, za słodkości po każdym meczu i za to, że nie przyczyniliście się do obniżenia populacji pelikanów w Południowej Dakocie ?
Ze sportowym pozdrowieniem trener Maciek